sobota, 27 lipca 2013

Dzień siódmy.W objęciach Wezuwiusza.

Z małym poślizgiem, ze łzami w oczach, obładowani prezentami od Terezy opuszczamy nasz toskański raj. Obiecujemy głosić światu absolutną doskonałość tego miejsca i wrócić tu kiedyś...
Droga do Neapolu mija bez żadnych komplikacji i korków- 550 km przejeżdżamy szybciej niż wskazuje nasza nawigacja. Postanawiamy po drodze wejść na Vesuvio- wulkan-legendę, którego katastofalna erupcja w 79 r. n.e.pogrzebała i zakonserwowała do naszych czasów dwie rzymskie miejscowiści: Pompeje i Herkulanum.Dziś wulkan spokojnie drzemie, choć dymki które oglądaliśmy troszkę niepokoiły dzieci.Bardzo polecamy wycieczkę na Wezuwiusz!
Najpierw trzeba pokonać około 25 minut stromego podjazdu, zaparkować auto na -o dziwo pustawym parkingu położonym na wysokości 1017 m n.p.m., ubrać wygodne buty, uiścić opłatę ( 10 EUR)i pokonać 264-metrową różnicę wysokości ( lub 1, 5 km ostrego podejścia w górę jak kto woli). Warto!




















Zatrzymujemy się po drodze w klimatycznej choć olbrzymiej restauracji, w której jesteśmy o tak przedziwnej jak na ten kraj porze ( 16.00)że konsumujemy późny lunch wraz z całą dziesięcioosbową obsługą.Czekamy grzecznie aż skończą swój pięciodaniowy posiłek, nie śmiąc poprosić o rachunek.Pizza pochodzi z Neapolu więc nic dziwego, że tu, u podnóża Wezuwiusza smakuje tak wybornie.





Bardzo chcieliśmy wykorzystać zaciekawienie dzieci i pokazać im Herkulanum, które jeśli wierzyć przewodnikom penetruje się przyjemniej niż Pompeje-pod warunkiem, że znajdzie się miejsce do zaparkowania. Ruiny tej rzymskiej osady znajdują się w granicach Ercolano,mało zachęcających przedmieściach Neapolu.Ukryte są za murem a w okolicy nie ma żadnego parkingu.Mogliśmy oczywiście zaparkować wzdłuż którejś z uliczek na zakazie parkowania, jak robią Włosi bądź włączyć awaryjne światła i zostawić samochody na skrzyżowaniu- co też stanowi tu normę. Zamiast tego postanowiliśmy podjechać do pobliskich Pompei, gdzie przynajmniej znajdują się wielkie parkingi. Niestety nie dane nam było obejrzeć z bliska jednego z najsławniejszych kataklizmów w dziejach-ostatnie wejście na teren ruin jest o 18.00-spózniliśmy się dobrą godzinę.

Droga wzdłuż Wybrzeża Amalfi zajęła nam ponad dwie godziny,mimo że pokonaliśmy zaledwie 50km. Malownicza, pełna zakrętów, trąbiących skuterów i setek samochodów. Widoki, które oferuje nam ta część Włoch są jedyne w swoim rodzaju- jak dla mnie bardziej zachwycające niż osławione Cinque Terre.
Hotelik, który zarezerwowaliśmy wcześniej przez booking.com nazywa się Open Gate i położony jest przepięknie w małej miejscowości Praiano.


1 komentarz:

  1. Przyznaje, że dopiero dziś nadrabiam zaległości blogowe ze słodkiej i słonecznej Italii, ale muszę przyznać, że widok Wezuwiusza mnie delikatnie mówiąc rozczarował. Zawsze wyobrażałem sobie ten wulkan zupełnie inaczej...
    Ps. Lech przegrał 0-1 dzisiaj :(

    OdpowiedzUsuń