środa, 31 lipca 2013

Dzień jedenasty. Pestum, Matera i nocleg w bajkowym domku Trullo.


Ostatnie śniadanie w naszym hoteliku Open Gate w Praiano i pożegnanie- żegnamy się nie tylko z właścielami hotelu, ale i ze sobą- na jedną noc rozdzielają się nasze wakacyjne drogi.My postanawiamy zapuścić się bardziej na południe, podczas gdy Zdzisie i Masiotki wyruszają prosto na Półwysep Gargano- jutro wieczorem spotkamy się ponownie, tym razem w Rodi Garganico.

Tymczasem pierwszym celem naszej podróży stają się doskonale zachowane doryckie świątynie w Pestum ( wł. Paestum), położonego 90km na południe od Neapolu. Pestum okazuje się niesamowicie klimatycznym stanowiskiem archeologicznym- praktycznie nie ma tam turystów, słychać brzęczenie owadów, szelest liści-bo zerwał się dziś wiatr i troszkę się ochłodziło. Spacerujemy wśród ukwieconych łąk i podziwiamy trzy greckie świątynie ( Neptuna, Hery i Ceres), które uważane są za największe w całym starożytnym greckim świecie i według wielu- doskonalsze od tych w samej Grecji.Początki Pestum sięgają VI w. p.n.e-aż trudno to sobie wyobrazić. W cenie biletu można również zajrzeć do Muzwum Narodowego, które gromadzi m.in. cenne malowidła z grobowca nurka.

















Po godzinie spędzonej w Pestum wyruszamy w kierunku Matery. Podróżujemy przez region nazywany Basilicata. Według powszechnej opinii to właśnie Basilicata wraz z Kalabrią stanowią ucieleśnienie rolniczych Włoch. Jest to niesamowita podróż wśród dzikich, zielonych gór a później olbrzymich żółtawych, wypalonych przestrzeni. Po drodze nie ma praktycznie miast, nie spotykamy też prawie żadnych aut. Tak sobie jedziemy przed siebie...



...aż docieramy do Matery,najprawdopodobniej najbardziej niesamowitego z włoskich miast, jakie do tej pory widziałam. Miejce, w którym leży Matera zamieszkane było już w paleolicie.
To, co sprawia że Matera jest tak czarująca a jednocześnie inna od tego, co do tej pory widzieliśmy to niezwykłe sassi-sadyby w pieczarach.To tu znajduje się ponad 3000 domostw i 150 podziemnych kościołów, tworząc największy kompleks "człowieka jaskiniowego"w Europie. Aż do lat 50-tych XX w. większość sassi było zamieszkanych a Matera jednym z najbiedniejszych włoskich miast. Dobitnie ilustruje to znana powieść Carla Leviego "Chrystus zatrzymał się w Eboli".Od 1993r.Sassi di Matera została wpisana przez UNESCO na Listę Światowego Dziedzictwa i częściowo odnowiona. Tak naprawdę sławę zyskała dopiero po 2004r., gdy Mel Gibson uczynił sassi i surowy krajobraz Matery planem filmu "Passja", ale nawet dziś włócząc się z mapą po sassi spotykamy zaledwie pojedynczych turystów.Zwiedzamy kwartał Sasso Caveoso, wchodzimy do najbardziej znanych podziemnych kościółów ale dzieciom najbardziej podoba się rekonstrukcja prywatnej sassi, która pięknie obrazuje jak wyglądało codzienne życie jej mieszkańców.

































Krajobraz między Materą a Alberobello zmienia się- wkraczamy do regionu zwanego Apulią ( wł.Puglia).Pola odzielone są jedno od drugiego swoistymi "płotami" z kamieni, pojawiają się pojedyncze trulli-osobliwe, kuliste chaty wznoszone z wapienia, których pochodzenie jest niejasne. Zarezerwowaliśmy wcześniej przez booking.com nocleg w jednym z takich trullo w "stolicy" tych przedziwnych chat- Alberobello. Docieramy tam tuż przed zachodem słońca i choć oszołomieni tym bajkowym miasteczkiem, nie chcemy opuszczać naszego "własnego" trullo-szczególnie dzieci gotowe były nawet odpuścić dziś kolację.Na szczęście udaje mi się wyciągnać ich na szybką pizzę i krótki spacer,w czasie którego gubię się w tej małej, białej mieścinie, co kończy się dobrze choć doprowadzam do szału mojego męża.Humor poprawia mu dopiero wyborne Primitivo di Puglia.
Och, cóż to był za cudowny dzień!




























wtorek, 30 lipca 2013

Dzień dziesiąty. Łódeczką do Amalfi i Positano

Nie tylko dlatego, że kochamy wynajmować łódeczki i zwiedzać nadmorskie okolice od strony wody, ale także dlatego że inaczej po prostu się tu nie da- nawet dzieci odmawiają zejścia na tutejszą plażę-choć nawet trudno nazwać plażą ten czarny spłachetek piasku. Tak czy owak- wynajmujemy na pół dnia uroczą łódeczkę wraz z wesołych Włochem o imieniu Andrea, dla którego wszystko, o co prosimy stanowi „no problemo” i wszystko jest tak samo „posible”.









Na krótko zatrzymujemy się przy osławionym wąwozie Furore ( Valone di Furore) obserwując śmiałków skaczących z wysokiego mostu.



Dłuższą chwilę spędzamy zwiedzając Grotta d.Smeraldo ( Szmaragdowa Grota) co okazuje się największą turystyczną wtopą tych wakacji,. To rzekomo mniejsza rywalka Lazurowej Groty na Capri, do której koniec końców nie dotarliśmy. Prawdą jest być może tylko to, że wstęp do groty jest tańszy i że nie trzeba czekać w kolejce na wejście.Pakują nas do łódeczki przypominającej nasze flicackie tratwy na Dunajcu i zabierają na kilkunastominutową przejażdżkę wewnątrz groty, której część faktycznie ma kolor szmaragdowy – tak odbija się w niej słońce. Zdarzało już nam się kapać w takich grotach, może nie tak dużych ale jednak była to przynajmniej radość z kąpieli. Dziś jedyną wątpliwą atrakcją był mówiący we wszystkich językach przewodnik, który zawodził po włosku kościelne pieśni i parę razy upomniał się o napiwek.






Przybijamy do malowniczego Amalfi, które już widziane od strony wody robi piorunujące wrażenie.
























Swojego czasu była to jedna z superpotęg handlowych ówczesnych Włoch, na długo przed tym, jak jej miejsce zajęła Piza, Genua i Wenecja. Dziś jest to niezwykłe, niewielkie miasteczko szczycące się przede wszystkim przepiękną katedrą której początki sięgają IX w., choć imponujące schody pochodzą ze znacznie nowszego okresu













W miasteczku panuje cudownie włoski klimat i zgodnie stwierdzamy, że to bodajże najbardziej sympatyczne miejsce na całym Wybrzeżu Amalfi. Zgadzamy się też wszyscy w 100%, że to właśnie tu jemy najlepsze lody do tej pory- obsypane nagrodami i miejscami w rankingach słynne lody z San Gimignano w tym momencie muszą się schować-to właśnie lody na Rynku w Amalfi okazały się poza wszelką konkurecją!





Orzeźwiająca kąpiel na środku morza daje sporo radości, ale nawet dalej od brzegu woda w Morzu Tyreńskim nie jest nawet w połowie tak cudowna jak ta w Adriatyku.









Płynąc wzdłuż wybrzeża niewątpliwie można cieszyć swoje oczy pięknymi widokami. Szczególnie prezentuje się słynne Positano- tak samo pięknie widziane wysoko z łuku szosy SS163, jak i z wody.














Ostatni wieczór na Amalfi kończymy nastrojową kolacją na plaży-jest sympatycznie i przepysznie, ale dyskutując po drodze do hotelu zgadzamy się co do jednego- mimo, że ten półwysep jest jednym z najpiękniejszych miejsc w Europie, najpewniej nigdy już tu nie wrócimy....